O ile przy dziecku Badi zachowywał się nienagannie, to przy psiakach Ani...szkoda słów. A było tak. W ramach odpocznienia od obowiązków pojechaliśmy na dobę do Ani . Po kilku dniach spędzonych mało aktywnie na kanapie, po braku kumpli i wodza należał się Badiemu wieczór szaleństw. I szaleństwa owszem- były. Zgodnie z przysłowiem, że nie należy się chwalić mężem, dziećmi i psem, moje szczęście dało do wiwatu. Zosinych zabawek nie wolno było ruszać, u Ani- wolno było. Zniszczył piłkę i szarpak, rozpracował inteligentną zabawkę typu kong (oddaj smaczki) tak, że zjadł wszystko od razu, dobierał się do doniczkowego kwiatka. Na koniec zachęcony przez dziewczynki nasikał kilkakrotnie na piękny zielony dywan i chciał zgwałcić Cassie.
Później pojechaliśmy do mojej koleżanki Lidii i jej podopiecznych z hostelu prowadzonego przez Sługi Jezusa. Tam zachowywał się nienagannie. Prawdziwy pies towarzyszący, dla niektórych terapeuta. Aż podziw bierze.
Przed wysiadką z autobusu doskonale rozpoznał nasz przystanek pod tymczasowym warszawskim domem i urządził dziką radość wyrażoną przez szczekanie. Nie musieli nas wyrzucać:) wysiedliśmy sami.
Odsypiał kolejne dwa dni.