Nie spałam od 4 z minutami. Trochę nerwy, a trochę Badi, który miewa regularne niestrawności spowodowane zjedzeniem Bóg wie czego. Potem poszlo jak z płatka- autobus szósta trzydzieści, operacja od 9;00 do 10:30. Dostałam fory i z racji tego, że pracuję w lecznicy dla zwierząt a klinika jest kliniką zaprzyjaźnioną z naszą, mogłam być w sali operacyjnej podczas przygotowań do zabiegu, właściwie do momentu rozpoczęcia zabiegu. Ulotniłam się sama, bo c o jak co, ale swojej kruszynki w takim krwawym stanie oglądać nie chciałam. Nie znam tych wszystkich medycznych zawiłości, w każdym razie poprawiono Meli to, co się popsuło po pierwszym zabiegu. O 14:00 byłyśmy już w domu.
Pomimo podanych leków przeciwbólowych Mela znosi wszystko źle. Cały czas płacze. Nie wiem, czy za zimno jej, czy za gorąco...boli pewnie i uwiera, ale ja nic na to poradzić nie mogę.
Badzik dostał nowe kości, żeby tylko małej nie przeszkadzał i czasem nie uraził.